piątek, 31 grudnia 2021

2021 - prawie podsumowanie

Drogi Pamiętniczku,

Nie jestem kultystą, nie pamiętam ile sesji zagrałem w tym roku. Nie mogę powiedzieć, by był to dla mnie erpegowo dobry rok. Wręcz przeciwnie, gry fabularne przeżyły u mnie swój regres. Teraz zimą dopiero trochę się erpegowo rozbudziłem.

Dużym zaciekawieniem obdarzyłem gry PbtA. Prowadzę teraz rozgrywkę w Apocalypse World dziejącą się na terenie postapokaliptycznej Warszawy. Polska została zaatakowana przez Rosję. Rosjanie przeprowadzają na nas eksperymenty, mutują i porywają. Adam i Dawid grający odpowiednio Markiem i Piotrkiem to mutujący Warszawiacy próbujący uciec ze stolicy i połapać się, co się w niej dzieje (sam na razie tego nie wiem).

To co podoba mi się najbardziej w Apocalypse World to zaczynanie i kończenie w fikcji. Zasady służą tylko do obsłużenia i napędzenia dramatyzmu sytuacji. To spoko. Cieszy mnie to, zwłaszcza po rozgrywkach w piątej edycji D&D, w której wszechobecna walka była obieraniem ziemniaka z hapeków. Może to być oczywiście ciekawe, nie czułem się jednak wtedy jakbym grał w grę fabularną. Opisy w walce w praktyce ograniczają się do mówienia, że ktoś jest lekko ranny, średnio ranny, ciężko ranny, martwy. Zasady nie generują nowych fabularnych stawek, po prostu robimy w trakcie walki przerwę na grę planszową, której przebieg determinuje kto walkę przeżył, a kto nie i jakie zasoby zostały zużyte. W Apocalypse World natomiast każdy rzut istotnie zmienia fikcję.

Grając w AW zmienia się również mój mózg - ciągle szuka jakiejś machiny opisującej działanie fikcyjnego świata, a jej nie znajduje. Czuję z tego powodu pewien brak i niemożliwe do zrealizowania pragnienie wgryzienia się w mięso - jest coś przyjemnego w zadaniu goblinowi 5 obrażeń. Tutaj tego nie uświadczę.

Poprowadziłem dwie sesje w Dungeon World, podobało mi się zdecydowanie mniej niż Apocalypse World. Mam wrażenie jakby mieszane w nim było niepasujące do siebie elementy, jakby ktoś serwował mi kurczaka z mlekiem.

Zerkam czasami ciekawie na Torchbearera na półce, bo to całkiem inne podejście do lochotłuka niż te, z którymi miałem do czynienia. Wygląda obiecująco i tajemniczo. Jednocześnie zniechęca mnie poziom skomplikowania. Jak czytam podręcznik, to myślę: "no, niby fajne, ale na chuja komu te wszystkie zasady?". I panie! Grać 15 sesji, żeby nauczyć się w to grać? (coś w tym stylu jest napisane we wstępie).

Nadmiernie skomplikowane wydaje mi się również Ironsworn, w które grywam sobie po cichu w trybie kooperacyjnym. Plus tej gry jest taki, że można wziąć człowieka z ulicy do koopa i ani się obejrzysz, a on Ci prowadzi sesję! Co za zmyślny pomysł. Grając w to napotykałem natomiast problem: rozpisanie ruchów na tak szczegółowym poziomie, sprawiało, że nie potrafiliśmy grać ficiton first. Zaczynaliśmy w fikcji, a kończyliśmy czytając opis ruchu. Po przeczytaniu opisu nie pamiętaliśmy, co się właściwie działo wcześniej. Pewnie kwestia wprawy, marzy mi się jednak gra jednocześnie piękna i prosta. Ironsworn prosty nie jest (piękny również, ale do brzydkich bym go nie zaliczył).

Skończyłem jakiś czas temu czytać pierwszy tom trylogii Pierwsze Prawo. Naprawdę poczciwe czytadło, ale też rozczarowujące. Miałem nadzieję na grimdark, bo chociaż nie grałem wiele w Warhammera, mnie również dopadał przez osmozę syndrom sztokholmski Jesiennej Gawędy. Jest to bardziej niż grimdark low fantasy wypełnione postaciami, które są dupkami. Nikt nie złapał kiły, flaki żadnego głównego bohatera nie zostały wyprute przez pijanego Borynę. Wkurzał mnie powtarzający się schemat sadomasochistycznej relacji nauczyciel - uczeń albo oprawca - kat. Irytowały stereotypowe przedstawienia postaci kobiecych. Miałem wrażenie, że wszystkie relacje między bohaterami opierają się na hierarchii dominacji. Myślę, że wbrew temu, co mówi Jordan Peterson, świat tak nie działa, rzeczywistość społeczna nie jest sumą rozmaitych hierarchii. A w Pierwszym Prawie tak jest - ciągle tylko dominowanie jednych przez drugich.

Pomimo tych zastrzeżeń, trochę kusi mnie zajrzeć do drugiego tomu - jak już pisałem z powodu narodowej, warhammerowej traumy.

Z pogranicza fantastyki, czytam teraz Jaszczura Balzaca. To moje pierwsze zetknięcie z tym pisarzem, przyjemna odmiana po Pierwszym Prawie. Postacie i relacje między nimi są wielowymiarowe i barwne. Zauważyłem, że zmienia mi się podejście do czytania fikcji - coraz bardziej interesują mnie bohaterowie, nie miejsca i wydarzenia. Lubię zagłębiać się w kosmos umysłu jakiejś fikcyjnej postaci, zwiedzać zakamarki jej myśli i wspomnień. To wcale nie mniejsza rozrywka niż penetrowanie komnat prastarego megadungeon. Muszę natomiast przyznać, że nie czyta mi się tego łatwo. Po dniu w którym czytam Balzaca, muszę sobie zrobić dzień przerwy i zregenerować Punkty Poczytalności stracone na skutek kontaktu z jego stylem pisania. Odpoczywam również od ładunku emocjonalnego, który jest gęsto upakowany na stronach Jaszczura.

Czytam też Annę Kareninę, ale niespiesznie, bo to cegła, epopeja, a mi życia jeszcze oby trochę zostało. O ile nie przekonałem się jakoś do muzyki klasycznej, to literaturę klasyczną lubię. Podoba mi się jak kojąco na mnie działa. Tołstoja czyta mi się jakbym słuchał Bacha, fabuła harmonijnie kołysze się i satysfakcjonująco opada. Zadziwia mnie się czułość z jaką Tołstoj prowadzi swoich bohaterów, bo chociaż opisuje ich prawdziwe i nie szczędzi im trudów, okazuje im przy tym mnóstwo zrozumienia i akceptacji. Jego proza jest przesycona miłością - nie do konkretnej postaci, tylko do ludzi jako takich. Chcę uczyć się tej postawy, a czytanie (czy dawkowanie sobie) Tołstoja mi na to pozwala.

Myślę często o kampaniach, które chciałbym poprowadzić i o grach, w które chciałbym zagrać. Mam pragnienie poprowadzenia kampanii w realiach historycznych z elementami fantasy, czując się w nich jako tako pewnie i sprawiając, by grało się w to inaczej niż w typowe fantasy. Na razie, pomimo sporadycznych prób, mi się nie udało. Nie do końca wiem, jak się do tego zabrać. Po przeczytaniu jakiegoś tekstu o ciekawiących mnie czasach historycznych, szybko zapominam, o co tam w ogóle chodziło.

Poprowadziłbym chętne szpiegowską kampanię na terenie zakonu krzyżackiego, eksplorację ponurych, pogańskich lasów za czasu pierwszych Piastów albo polowanie na potwory w Warszawie okresu rozbiorów. To byłaby przygoda.

6 komentarzy:

  1. Torchbearer jest super. Zasady ładnie się zazębiają i po paru sesjach działają jak szwajcarski zegarek. Tylko gracze muszą ogarnąć mechanikę (tak, zawsze powinni, ale tutaj masa rzeczy działa po ich stronie), a to faktycznie chwilę zajmuje, żeby załapać, co jest zależne od czego i po co. Polecam, bo to świetna gra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedz "Torchbearer" a Seji się odezwie :D

      Aż kurde zachęciłeś. Niech no tylko znajdę jakieś bezbronne duszyczki...

      Usuń
    2. Samo się kliknęło! ;)

      Jak pierwszy raz czytałem TB, to miałem niezłego mindfucka. Znałem Mouse Guard, ale to było tak ze trzy poziomy wyżej. Potem zagraliśmy i to było jak dołożenie ostatniego elementu układanki - wszystko zaklikało. :)

      Zagraj, najwyżej uznasz, że faktycznie na cholerę komplikować. To jest stety-niestety Burning Wheel. Cudna mechanika, ale mózg wybucha. ;)

      Usuń
    3. Czytam sobie właśnie podręcznik do TB i zastanawia mnie pewien kontrast przy tworzeniu postaci. Z jednej strony postać gracza to jakby dwuwymiarowy tolkienowski archetyp (elf łowca, krasnal, mag, niziołek włamywacz, wojownik, kapłan). Z drugiej te postacie mają głębię: wymyślamy ich Przekonanie, powiązanie z Naturą, traitsy, mądrość itd. Ciekawe ujęcie zasadami tolkienowskich i dedekowych klisz. Podoba mi się w każdym razie bardziej niż Dungeon World, który też jest taką wariacją na temat D&D na całkiem innym silniku.

      Usuń
  2. Przeczytałem przed laty pierwszy tom "Pierwszego prawa" i już nie kontynuowałem. Zapamiętałem, że podobało mi się ciut bardziej niż przereklamowana "Gra o tron". O ile Logan był przekonującą postacią i go polubiłem, to reszta mnie drażniła. Pewnie musiałbym odświeżyć, ale problem w tym, że mam stos innych książek do nadrobienia.

    Przygody w piastowskiej puszczy zawsze możemy ogarnąć wspólnie, ja z przyjemnością poprowadzę coś w tym stylu, a i coś tam jeszcze pamiętam ze studiów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, dzięki, chętnie zagram grupą słowiańskich dresiarzy przemierzających pradawne knieje

      Usuń