sobota, 15 października 2016

Konkwistadorzy z Vizrington - Miasto kapłanów

Autor: Marcin

Pokłosie wydarzeń na kempingu. Tragedia w przestworzach. Przygody w sadach. Podział drużyny. Dotarcie do celu. Zagadka przy wejściu. Niesamowite miasto. Niebezpieczne związki. Tajemnicze ostrzeżenie. Spalone szanse. Narada wojenna. Przyłapany!

Bohaterowie graczy:
Belsen - Niezależny leśny wędrowiec (Tr 2); Marcin
Drzewołaz- Obrońca natury w masce żaby (Drd 8); Kazik
Gromnir - Bezpośredni i groźny wojownik w czerni (Brb 8); Piotrek
Rodan - Przenikliwy i roztropny mistrz walki (Mnch 8); Bartek




Po dramatycznych wydarzeniach na kempingu konkwistadorzy zastanawiali się nad natychmiastowym odlotem, ale po namyśle postanowili jeszcze przenocować, tym razem korzystając z gościnności właściciela kempingu. Sposobność ku temu była idealna, bo Belsen był jeszcze zamroczony po błyskawicy, jaką oberwał od nikczemnego maga, a Gromnir wciąż nie dosuszył zbroi po przymusowej kąpieli w toni jeziora. Tak wiec nasi śmiałkowie spędzili miło wieczór na opowieściach i śpiewaniu przy kielichu. Tym razem jednak pamiętali, by postawić warty, przez co nic nieoczekiwanego nie spotkało ich w nocy. Nazajutrz, wypoczęci i pełni sił posilili się jajecznicą i żurkiem zrobionym przez żonę gospodarza. Rodan, z troską myśląc o swoim magicznym zwierzaku Krzysztofie, postanowił oddać mu na pożarcie truchło pokonanego czarodzieja. Gromnir widząc to, również posłał swojego wierzchowca, ale gdy Eustachy Rylski dotarł do truchła, zostały mu już niewielkie kawałki, bowiem Krzysztof zdążył już zjeść większą ich część. Gdy wszystko wydawało się już przygotowane i konkwistadorzy mieli odlatywać, Rodan, tknięty przeczuciem zaczął sprawdzać cały swój sprzęt, jednakże po kilkunastu minutach gorączkowego przeszukiwania okazało się, że wszystko jest na miejscu. Nie chcąc już zmitrężyć ani chwili dłużej, cała drużyna wyruszyła.

Po spędzeniu większości dnia w powietrzu, konkwistadorzy raźno wypatrywali celu i cieszyli się widokami. Niestety, pod wieczór wydarzył się wypadek: Nie wiadomo czy to był ostatni niegodziwy akt zabitego maga, czy też zwykły chichot losu, ale nagle Krzysztofowi pękł kręgosłup! Na nic pomogły ortopedyczne siodła i wielka troska, z jaką mnich doglądał pupila. Spadające ciało pantery wyrzuciło z siodła Rodana i Aryę, którzy byli na bliskiej drodze do bratania się z matką ziemią. Widząc całe zajście pozostali konkwistadorzy postanowili pomóc towarzyszom: Drzewołaz przemienił się w ptaka, by zwolnić miejsce na Bażancie, mechanicznym ptaku, dzięki czemu Belsen mógł podlecieć i rzucić linę. Niestety, pęd powietrza podczas spadania był tak silny, że Rodan nie mógł schwytać końca i uratować siebie i czarodziejkę. W sukurs przybył dopiero Gromnir, który spędziwszy z mnichem wiele przygód potrafił się z nim lepiej zgrać, gdy rzucał swoją linę. Rodan tym razem używając swojej mnisiej zręczności złapał linę i razem z czarodziejką u boku zwisał smętnie lekko posykując z bólu, bo lina otarła mu dłonie. Ale czymże jest trochę otarć w perspektywie ocalenia życia?

Niestety, tak znaczne obciążenie było ponad siły Eustachego, przez co cała drużyna musiała lądować awaryjnie. Szczęściem w nieszczęściu udało im się wylądować w miłej okolicy: Rosnące dookoła jabłonie uginały się od czerwonych jabłek, a pod nimi rozpościerały się łany lawędy. Widząc w oddali domostwo, konkwistadorzy udali się w jego kierunku, gdzie spotkali jego mieszkańca: Niezwykle chudego staruszka z bardzo bujną brodą. Przepytując go dowiedzieli się wielu rzeczy: że jest on właścicielem sadu, oraz że raz na parę tygodni podróżuje on pieszo z jabłkami do Lorkington, które było celem konkwistadorów. Wszystkich bardzo zainteresowała ta informacja, oprócz Gromnira, który nie mógł pojąć, jak bardzo nieekonomiczne jest działanie staruszka: Ukończył on parę kursów w wieczorowej szkole dla barbarzyńców na kierunku "Reketing i zarządzanie", przez co miał pewne umiejętności biznesowe, co pozwoliło mu na szybki zarobek na tak niebezpiecznym fachu jakim jest barbarzyństwo. Rodan, wietrząc podstęp postanowił przeczytać myśli staruszka swoim amuletem, ale jego umysł był tak prosty, że nic nie dało się z niego wyczytać. Belsen tymczasem zapytał czy sadownik nie ma jakiś problemów ze szkodnikami albo czymś podobnym. Staruszek odparł że owszem, "cuś" podbiera mu jabłka. Czym było owe "cuś" - starzec nie potrafił określić. Belsen postanowił sprawdzić miejsce kradzieży, by odnaleźć ewentualnych sprawców. Tymczasem Drzewołaz, pędzony chęcią zysku zaproponował staruszkowi wspaniałą mieszankę, mającą utrzymać jego owoce z dala od szkodników. Cudowną mieszanką okazała się być papka z okolicznych chwastów naprędce zebranych, za którą Drzewołaz słono sobie policzył. Nie ma co dodawać, że była to blaga, jednakże jak wiadomo, odpowiedni marketing może zdziałać wiele. Tymczasem Belsen idąc tropami doszedł do okolicznego parku, gdzie spotkał winowajców: paru włóczęgów jadło sobie kradzione jabłka, a jak wiadomo, kradzione nie tuczy, więc jedli je łapczywie. Belsen postanowił przemówić im do porządku: W czasie połajanki przyszedł Drzewołaz, który ubiwszy interes był bardzo rozzuchwalony. Zagroził on włóczęgom, że doniesie o nich do straży wiejskiej, czym wywołał w nich strach. Oliwy do ognia dolał Gromnir, którzy ściągnięty krzykami zagroził, że zadzwoni po straż. Włóczędzy, myśląc, że grozi im jakimś straszliwym zaklęciem przerazili się jeszcze bardziej i postanowili się oddalić. Cała kompania tymczasem postanowiła udać się na spoczynek ustawiwszy uprzednio warty: Belsen z Drzewołazem obejmą pierwszą, a Rodan z Gromnirem drugą, a pozostali resztę. Gdy warta tropiciela i druida zbliżała się do końca, Belsen swym bystrym wzrokiem wypatrzył jednego z włóczęgów, który za nic mając groźby i ostrzeżenia postanowił zerwać jabłko. Wtedy to Drzewołaz postanowił okrutnie zażartować sobie ze złodzieja: Mocą swych czarów sprawił, że ugryzione jabłko ożyło i w akcie kontrataku ugryzło złodzieja, co sprawiło, że ten uciekł z krzykiem. Reszta nocy minęła bez przeszkód.

Nazajutrz drużyna się rozdzieliła: Kazim razem z elfkami miał na piechotę dojść do Lorkington, natomiast Rodan, Gromnir, Belsen i Drzewołaz mieli lecieć jako straż przednia, która sprawdzi, czy miasto zaoferuje im to, czego szukają - pomocy do walki z niegodziwym Gonzalo.

W uszczuplonym składzie bohaterowie wzbili się w powietrze: Rodan tym razem postanowił lecieć z Drzewołazem na Mechanicznym Bażancie, nie mając już zaufania do magicznych bestii. Belsen poleciał z Gromnirem, jednakże nic się nie stało w czasie lotu.

Lecąc do miasta, konkwistadorzy ujrzeli gromadę orków, która pędziła wśród drzew. Rodan z Drzewołazem postanowili sobie zadrwić z wojowników: Rodan wyjątkowo celnie posłał parę smarków z nosa, a Drzewołaz, grzebiąc w panelu Złotego Bażanta odkrył dźwignię do wypuszczania złomu i starego oleju, umiejscowioną dokładnie tam, gdzie normalne ptaki mają otwory do pozbywania się niestrawionego pokarmu. Orki zostały tymi ładunkami obrzucone i złorzecząc zaczęły patrzeć w niebo, szukając prześladowców. Jednakże oni byli już daleko...

Po jakimś czasie dolecieli do tajemniczej wieży, zbudowanej w wielkim przepychu. Jednakże miasta nie było widać. Nawet Belsen swym nieprzeniknionym wzrokiem nie mógł zobaczyć niczego oprócz wieży w środku lasu. Dlatego bohaterowie posłali wpierw na zwiady Drzewołaza, który przemienił się w ćmę, z racji tego, że zbliżał się już wieczór, a poza tym miał taką fantazję. Przez jakiś czas podsłuchiwał rozmowę wartowników, zainteresował się bowiem ich problemami obuwniczymi: jeden z nich, ubrany w jasne szaty musiał naprawić buty, ale nie miał innych na zmianę, więc nie miałby w czym chodzić po wizycie u szewca, a nowych kupować nie chciał. Zostawiwszy wartowników druid poleciał zbadać wieżę. W środku nie znalazł niczego oprócz kurzu, pajęczyn i starej beczki z winem. Powrócił więc w stronę wartowników, gdzie czekał na dalszy rozwój sytuacji.

W tym czasie Gromnir, u którego cierpliwość nie była mocną stroną, postanowił wylądować na ziemi, a że miał skłonność do przesady, zrobił to tuż przed strażnikami. Okazało się, że stoją przed wejściem do Lorkington, tak długo wyczekiwanego celu ich podróży. Wartownicy wyjaśnili, że w wyniku dziwnych wydarzeń całe miasto zostało przeniesione do innego miejsca astralnego. Władzę w mieście sprawuje czterech władców, każdy zarządzający inną dzielnicą, a wszyscy nie przepadają za magią. Konkiwstadorzy zapytali czy w mieście może się znaleźć jakaś pomoc w walce z magią Gonzalo. Jeden z wartowników, kapłan zwany Berwenem Ygrymimirem, przyznał się, że posiada eliksir anty magii, który wygrał od niejakiego Livreta Shevereta. Bohaterów bardzo zainteresował ten eliksir, jednakże kapłan nie chciał się  nim podzielić. W końcu Belsenowi udało się namówić Berwena do oddania paru kropel, wyrażając wątpliwość, czy eliksir rzeczywiście ma tak wspaniałe działanie i zaoferował oddanie go do analizy w celu sprawdzenia. Kapłan zgodził się na podzielenie się eliksirem, ale zastrzegł, ze dokona tego tylko i wyłącznie we własnych komnatach, więc bohaterów czekało wejście do Lorkington. Okazało się, że nad wejściem wyryta jest magiczna szarada, która brzmiała następująco:

Nadchodzi, gdy się go nie spodziewasz,
Widujesz go często, lecz nie pamiętasz jego twarzy.
Chociaż istnieje, nie ma go naprawdę,
Tak blisko jest spokrewniony ze Śmiercią,
Przyjaciel marzycieli.

Bohaterowie przeczytali szybko treść zagadki i po krótkiej chwili Belsen podał odpowiedź. Drzewołaz również ją znał, ale jako że ćmy głosu nie mają, to cały zaszczyt i chwała przypadła tropicielowi. Dzięki temu bramy Lorkington stanęły otworem. Nasi bohaterowie raźno i bez lęku przekroczyli wrota. Przez chwilę mieli wrażenie, jakby coś przeciskało ich przez ciasną tubę, co przypomniało Rodanowi o zajściu z grzyboludami w tunelu. Lecz po chwili nieprzyjemne uczucie ustąpiło i konkwistadorzy znaleźli się w ogromnej sali, wspaniale zdobionej, z ogromnym, kryształowym żyrandolem wiszącym u sufitu. Sala zachwyciła konkwistadorów, lecz zdziwiła ich nieobecność okien w sali. Berwen poprowadził ich podobnie zdobionymi korytarzami, które tak jak i sala, pozbawione były okien, aż doszli do wielkiego placu, który otoczony był wielką kopułą. Znajdowały sie tam liczne targowiska, oraz wejście do świątyni ze znakiem Worna. Co jakiś czas mignęły im białe szaty kapłanów, oraz dziwne, pokraczne stwory, przypominające gobliny.

Kapłan wyjaśnił im, że są w jednej z czterech dzielnic, które składają się na Lorkington, a następnie poprowadził ich do swej kwatery. W tym czasie Gromnir wypatrzył kapłana odzianego we wspaniałe żółtozłote szaty i uznawszy go za kogoś stojącego wyżej w hierarchii od zwykłego wartownika podszedł do niego i zaczął wyłuszczać swój problem i prosić o pomoc w walce z Gonzalem.

W tym samym czasie, Berwen pieczołowicie odlał ćwierć swojego eliksiru do fiolki podstawionej przez Rodana. Drużyna zdobyła kolejną rzecz pomocną w walce z Gonzalo, jednakże było to za mało by nawet i jeden konkwistador mógł go użyć. Wtedy Drzewołaz, który wciąż był pod postacią ćmy, postanowił zniknąć na chwilę z oczu i powrócić jako człowiek, gdzie zaraz przedstawił się kapłanowi, stwierdzając, że został w tyle i dopiero teraz dogonił towarzyszy. Jednocześnie rzucił czar zauroczenia na Berwena, przez co rozkochał w sobie młodego kapłana, który zaraz zrobił maślane oczy i zaczął nimi wodzić za druidem. Drzewołaz, bezwstydnie wykorzystując miłość Berwena zaczął go prosić o resztę eliksiru. Ten początkowo miał opory, ale zgodził się, pod warunkiem, że spotka się z nim o północy w ustronnym miejscu. Druid nie chciał o tym słyszeć i strzelając focha oraz manipulując niczym rasowa femme fatale uzyskał w końcu resztę eliksiru.

Belsen, widząc zachowanie Drzewołaza postanowił pójść coś zjeść w kantynie niedaleko kwater. Tam zajął miejsce przy stoliku zajętym jedynie przez krasnoluda, który po chwili ciszy zaczął szeptać do Belsena informacje, które zmroziły mu krew w żyłach: Okazało się, że władze miasta wiedzą już o tym, że do Lorkington wkroczyła grupa poszukiwaczy przygód posiadająca cenne przedmioty magiczne. Co więcej, za wszelką cenę będą oni chcieli je zatrzymać, a następnie zniszczyć, by uzyskaną z tego energię zasilić tajemniczy byt pod miastem. Konkwistadorzy będą mogli opuścić miasto, ale już bez swoich bezcennych przedmiotów. Po chwili jego informator, który okazał się być kowalem pomagającym w przedsięwzięciu zamilkł i wszystko wyglądało, jakby do żadnej rozmowy nie doszło. Belsen zjadł do końca posiłek, a potem poleciał szybko do towarzyszy, którym przedstawił wszystkie informacje, pomijając tożsamość informatora, bowiem nie uznał tego za konieczne. Pozostałych towarzyszy bardzo zaniepokoiły te informacje i wymyślili na prędko plan: Rodan, Belsen i Gromnir wyjdą wcześniej, a następnie Drzewołaz razem z Berwenem przejdą przez kontrolę razem z wszystkimi przedmiotami, potem je schowają i wrócą już bez obciążających ich magicznych przedmiotów.

Wtedy do kwatery wkroczył Gromnir, prowadząc ze sobą kapłana w żółtozłotych szatach. Biskup Royfroy, bo tak nazywał się przybyły oznajmił bohaterom, że chciałby wykupić ich magiczne przedmioty, bo stoją one w sprzeczności z naturą: Władze Lorkington uznawały bowiem jedynie magię pochodzenia kapłańskiego i druidzkiego. Konkwistadorzy zaczęli paktować z biskupem, a w trakcie rozmów Gromnir wygadał się, że Berwen posiada eliksir anty magii, czym ściągnął na młodego kapłana kłopoty u przełożonych. Rodan próbował przeczytać myśli biskupa, ale zdał sobie sprawę, że jego medalion przestał działać. Co więcej, przez chwilę wydawało się, że biskup groźnie zmarszczył brwi, jakby ktoś dopuszczał się ogromnej niegodziwości i nieprawości w jego obecności. Konkwistadorzy ustalili w końcu, że następnego dnia przyniosą listę przedmiotów na sprzedaż. Następnie zostali ugoszczeni w komnatach dla gości.

Przez dłuższy czas deliberowali nad sposobem, jak wyjść z miasta, zachowawszy przedmioty, jednakże Rodan chciał jeszcze skorzystać z biblioteki miasta, licząc na to, że pomoże mu ona w znalezieniu jakiegoś sposobu na Gonzalo. Gromnir chciał już wyjść, uznając, że eliksir wystarczy, by pokonać Gonzalo. Postanowili wrócić do ustalonego wcześniej planu, udali się więc pod dom Berwena, by poprosić go o pomoc. Jednakże kapłan odmówił im swej pomocy: Stwierdził, że przez lekkomyślne uwagi Gromnira miał nieprzyjemności u przełożonych, więc tym bardziej nie będzie się narażał. Nawet argument, by wspomóc swego ukochanego Drzewołaza nie przekonał kapłana, którego serce pokryło się lodem. Tak oto kończy sie igranie uczuciami niewinnych osób.

Przygnębieni tym obrotem sprawy, konkwistadorzy powrócili do swych kwater, gdzie dalej deliberowali, kłócili się, zgłaszali kolejne propozycje. Zmęczyło to w końcu Belsena, który czując się przytłoczony dziwnym miastem postanowił udać się na przechadzkę do lasu przy wieży. Przeszedł bez przeszkód, a następnie zaczął gawędzić ze strażnikami, którzy ucieszyli się z dodatkowego towarzystwa w chłodną jesienną noc.

W tym czasie pozostali konkwistadorzy ustalili plan: Drzewołaz weźmie wszystkie przedmioty i następnie przemieni się w owada, przemknie przez kontrolę i bramę, następnie razem z Belsenem ukryją przedmioty gdzieś w wiadomym miejscu, a potem powrócą do miasta czyści niczym łza.

Szybko wzięli się do działania: Drzewołaz przemienił się w zielonego owada, przez co mógł się zlać z zielonym sufitem nad bramą, a następnie powoli zaczął dreptać w stronę bramy. Wydawało się, że wszystko idzie jak po maśle, gdy nagle jeden z kapłanów zmarszczył nos i wskazał w stronę druida-owada twierdząc, ze coś tam się ukrywa. Po chwili w stronę druida poleciały zaklęcia. Pierwsze ominęły Drzewołaza, ale ostatni pocisk trafił go, przez co powoli opadł na podłogę. Gromnir ruszył na pomoc, ale nieprzyzwyczajony do tak małych rzeczy nie mógł nigdzie wypatrzyć druida. Udało się to kapłanowi przy bramie, który podniósł robaczka, a następnie zgniótł go w palcach.

Rozległ się głośny trzask, a na ziemi pojawił się nieprzytomny Drzewołaz. Widząc to Rodan podszedł szybko do wartowników, gdzie zaczął zapewniać, że jego kolega źle się poczuł i stąd chciał zabrać przedmioty i wyjść. Kapłan odparł, że przedmioty mogą zachować - w końcu Royfroy i tak jutro je odkupi, ale Drzewołaza zabierają na prewencyjne przesłuchanie i pójdzie on z nimi. Sytuacja nie prezentowała się za dobrze dla konkwistadorów...


OKIEM MISTRZA GRY
  • Kolejna sesja na wydziale.
  • W trakcie sesji Piotrek zamówił Chińczyka. Dostawca miał duży problem z dostarczeniem jedzenia i Piotrek musiał iść po nie dwa przystanki.
  • Przed sesją przygotowałem plan lokacji i wydrukowałem obrazki przedstawiające mieszkańców Orpingtony.
  • Spodziewałem się, że wymyślona przeze mnie zagadka będzie większym wyzwaniem dla graczy, ale Marcin rozwiązał ją natychmiast po przeczytaniu.
  • Gracze bardziej niż czegokolwiek innego, boją się że ich postacie stracą swoje magiczne przedmioty. Zagrożenie ich utratą jest niezawodnym sposobem na podniesienie napięcia na sesji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz