niedziela, 25 września 2016

Cerkiewny spisek cz. 1

autor: Kazik


Rok 1605 po narodzeniu Chrystusa spasitiela, Moskwa, na Kremlu zasiada samodzierżca, Dymitr I Samozwaniec - rzekomy syn cara Iwana IV Groźnego, który odnalazł się znikąd i szybko zyskał miano słoneczka, które rozświetli pogrążoną w mroku Rosję.


 
Dwóch zubożałych szlachciców, nieustępliwy warchoł i pijanica Marian herbu Koziatrąba oraz tęgi i nieprzepity Bronek urzędują na Kremlu, swawolą i hulają świętując wyniesienie na gosudara wsiej Rasiji słusznego kandydata, który obiecał pokój między schizmatykami a łacinnikami.

Wnet zostali wezwani do kwater swojego przełożonego hetmana Bukowskiego w bardzo ważnej sprawie. Wywiad obecnego cara doniósł o potężnym spisku, mającym na celu obalenie go. Według ostatnich doniesień carskiego wywiadu, szlak informacyjny nadawany przez bystrego rosyjskiego chołopa - Borysa Własiewa, urwał się w okolicach wsi Kaługa. Bez wahania zgodzili się wytropić spiskowców, tym bardziej, że do kiesy skapnie im co nieco błyskotek z carskiego skarbca.

   Skoro świt kompani wyruszyli do Kaługi odległej od Moskwy jakieś 2 godziny drogi. Jednomyślnie stwierdzili, że przednim miejscem zdobycia poufnych informacji, będzie karczma gdzie nawet milczki pod wpływem złotego trunku śpiewają tak ja na Świętej Spowiedzi.
Wieś biedna - karczma nie bogatsza, w kącie stał jakiś mużyk i sączył miód, a za ladą stała sfatygowana życiem kobieta, którą od razu wzrokiem podchwycił Marian i wziął na spytki. Męczyli ją, co chwila nagabując i strasząc starali się dowiedzieć coś o spiskowcach, lecz nie uchyliła rąbka tajemnicy lub po prostu nie miała na ten temat pojęcia. Postanowili zmienić taktykę.

-Czy ostatnimi czasy nie pojawił się tutaj jakiś chołop, czarny z wąsami? - spytał Bronek i tym pytaniem nakierował ich na cel.
-Tak miesiąc temu był taki, popił, pogadał i poszedł na targ Kałuski jakieś interesy robić, dziadów popytajcie. - odpowiedziała.

 Czym prędzej obeszli targ, porozmawiali z kupcami, nawet udało im się oszukać kramaża i pogrubić trochę swoje sakwy, ale o Borysie niczego się nie dowiedzieli.

Dopiero, gdy zauważyli proszalnego dziada, żebrzącego na schodach ubogiej drewnianej cerkwi obskoczyli go jak wrony i kruki świeżego wisielca. Przezornie zyskali sobie  przychylność starca wrzucając mu do garści kilka dienieg, do tego stopnia, że zainteresowany nimi patrol moskali został przez dziada odprawiony słowami:
- Nie rusz batiuszka to li dobrodzieje, nasi, mużyki. - co wywołało cichy śmiech między Lachami.
Dziad także zaspokoił ich ciekawość co do Borysa. Okazało się że został on wzięty za szpiega, wroga Rosji, został zabrany na tortury do Archangielska przez cerkiewnych, wg. dziada dobrych ludzi, miłosiernych mnichów o olbrzymich sercach wiedzących co to jałmużna, żadnych spiskowców, zwykłych wierzących.

Powiedział im także o tym że pop Anton z Archangielska organizuje katechezy i karmi wszystkich dziadów, bezdomników i kaleki z pobliskich dzierewni co Niedzielę a wiec następnego ranka. Noc spędzili w karczmie na ustaleniach tyczących się dnia poprzedniego. Wczesnym rankiem ruszyli na północ od Kaługi, po 2-3 godzinach marszu ujrzeli długą kolejkę, to biedacy zmierzali na posiłek, co chwila w różnych stron ktoś dochodził sam lub grupami. Mieli na sobie stare płócienne szmaty z kapturami zarzuconymi na głowy, chcieli wtopić się w motłoch.

Po jakimś czasie na horyzoncie ukazał się i z każdą chwilą przybliżał piękny monastyr otoczony wysokim na 3 metry murem z czarnej cegły. przepiękne pozłacane szpiczaste kopuły wież strzelały iglicami ku niebu, jakby wznosząc modły do Boha Jedynego. Przy uchylonej bramie stało dwóch potężnych moskali uzbrojonych w rusznice i wpuszczało plebs. Fortel Polaków okazał się bezbłędny, ledwie się obejrzeli a nie stali już w kolejce.

Dostali się na duży dziedziniec na środku którego stał monastyr, przy wrotach do części cerkiewnej stał stary pop z długa brodą i odprawiał modły.
-Preswiatuju, Preczystuju, Prebłohosłowienuju... - powtarzał.
Szlachcice go nie słuchali, wykorzystali ten czas na dokładniejsze zbadanie terenu. Na dziedzińcu stało 4 strażników z rusznicami, z prawej strony placu stała mała drewniana altana z której dymił olbrzymi gar, w którym mieszał chudy moskal. Jednak ich uwagę bardziej przykuły uwiązane psy do zewnętrznych ścian monastyru, na krótkich smyczach, szarpały się i szczekały. Zapewne wyczuły kuszący zapach ciepłej zupy warzywnej, który teraz także zagościł w nozdrzach dzielnych Polaków.

Dziady i kaleki trzęśli się już z głodu targani za nos kuszącym zapachem, na ich szczęście pop skończył prawić i wszedł z dwoma moskalami do cerkwi, wrota się za nim zamknęły. Kolejka do jadła była długa i nieżyczliwa, mużyki rozpychali się i wyzywali, za nic mając to że znajdują się przy świątyni Warchoły niechętnie zjedli rozgotowaną papę z cebuli marchwi i kartoszek. 
Wtem przy drzwiach cerkwi stanął strażnik z tacą i krzyknął:
-Czterech może wejść podziękować Spasitielowi i Bohu Ojcu za posiłek, za oczywistą ofiarą, czterech wystąp!
Dwóch dziadów od razu rzuciło się pod drzwi, potem niechętnie wyszła z tłumu, a w zasadzie została wypchnięta kolejna dwójka proszalników. Strażnik nadstawił tacę i zgarnął od wybrańców po kilka kopiejek, nie domyślał się że ta pobożna dwójka dziadów, która bez namysłu wyskoczyła z tłumu i właśnie przechodziła przez wrota monastyru to tak na prawdę dwóch polskich panów, szlachciury, które pod połami nakrycia mają ukryte ostre szabelki i naładowane puffery.

Szczęśliwa czwórka znalazła się w środku, teraz wśród ciszy mogli spokojnie polecać swoje troski do Jedynego, wrota trzasnęły za nimi, a przed sobą mieli grekokatolicką chwałę. Wnętrze było olbrzymie, od wejścia aż do ołtarza ciągnął się dywan w czerwone gwiazdy poprzeszywane złotogłowiem. W pierwszej części pomieszczenia po obu stronach  stały katafalki, po trzy z każdej strony. Na każdym wyrzeźbione było inne zwierzę, kolejno pies, kot, koń, krowa, ptak, wąż. Bliżej ołtarza z olbrzymim ikonostasem stały dwa rzędy ław i mały stolik przy którym stał strażnik pilnujący aby wszystko odbywało się ''pobożnie'', co chwila łypał na nich to jednym to drugim okiem.
Dziady poczęły się modlić, a szlachcice nawet o tym nie myśleli, rzucili się na stróża. Nim zdążył wycelować w nich rusznicą, już leżał martwy na posadce, Marian obejrzał się na chołopów, nic nie widzieli, może nie chcieli nic widzieć i modlili się dalej.
-Gdzieś tu musi być jakieś przejście. - rzekł Bronek - Pop tu wszedł i nie mógł się rozpłynąć w powietrzu.

Po dokładnym przeszukaniu pomieszczenia zgodnie stwierdzili że przejścia nie ma. Byli w kropce.
(polak) zamyślony spojrzał na dużą ikonę nad ołtarzem przedstawiającą Chrystusa, z oplatającym go wężem. Coś go intrygowało w tym obrazie.
- Zaraz! Katafalki, pomóż mi! - rzekł do Bronka.
Podszedł do pierwszego z psem i spróbował go popchnąć i ... nic, nawet z pomocą kompana.
Spróbowali z następnym, z kotem. Również nic. Wytarł pot z czoła i obracając się za siebie dostrzegł katafalk z wężem. Coś mu zaświtało pod jego podgolonym czerepem. Spojrzał jeszcze raz na ikonę z Chrystusem i ponownie na katafalk.
-Mam! - krzyknął i popchną kamienny blok, który zszedł z podestu jakby był na szynach. W miejscu powstała dziura. Po cichu weszli do środka i zamknęli za sobą właz.
Zeszli pod poziom podłogi z znaleźli się w małym oświetlonym pochodniami przedsionku. Było tam pełno kłobuków, szat i chrustów, jak w kościelnej zakrystii.
Przeszli drzwiami do następnego pomieszczenia, które okazało się być korytarzem, z którego lewej strony kolejno odchodziły trzy cele, a z prawej odbijał drugi korytarz.
Zbadali pierwszą celę i znaleźli w niej trupa, nic szczególnego, z drugiej dochodził cichy głos :
-Ratujcie, ratujcie. - szeptał.
Był tam jakiś mużyk, wychudzony i spragniony. Bronek odstąpił mu swój zapas wody. W zamian za ten gest zostali wynagrodzeni ważną informacją :
-Borys, nowy więzień, z miesiąc by w celi obok i niedawno wynieśli go z celi na kolejne tortury, krzyczał i błagał o litość. - opowiadał więzień.
-Dziękujemy i obiecujemy, że wydostaniemy cię stąd, nobile verbum.- rzekł Marian.
I rzeczywiście trzecia cela była pusta, nie licząc kałuży świeżej krwi i dochodzących z niej śladów w głąb pierwotnego korytarza. Mieli podążać jej śladem, lecz najpierw postanowili sprawdzić świeżo odbijający korytarz z prawej strony - niestety zaraz głębiej ukazały im się mosiężne wrota, zamknięte nie do ruszenia.

Podążyli więc śladami krwi aż doszli do dużego pomieszczenia, jakby biblioteki, z księgozbiorami po sam sufit. z pomieszczenia  obok rozchodził się hałas, jakby szczekanie  setek głodnych ogarów. Bronek podszedł i zobaczył że od następnego pomieszczenia dzieli ich krata a za nią biega horda ujadających psów. Droga nie do przebycia. Jednak z drugiej strony biblioteki były drzwi. Bronek przezornie zerknął przez dziurkę od klucza i odkrył że nie ma sensu ich otwierać i dyskutować z czterema grającymi w karty moskalami uzbrojonymi po zęby, tym bardziej że psy hałasowały i strażnicy nie mieli o nich bladego pojęcia.

Zaczęli badać teren w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia, bo nie uśmiechało im się iść przez psiarnię i ku swojej uciesze za regałem znaleźli przejście a w zasadzie dziurę w podłodze. Weszli i szli niskim korytarzem pod pomieszczeniem psiarni, którego podłogą była gruba krata. Nad sobą mieli watahę ujadających i warczących bestii. Korytarz ciągnął się dalej, dwa razy zakręcił i znowu prosto aż do drobnych schodków w górę. Wyszli przez dziurę w podłodze i znaleźli się w bardzo obszernym pomieszczeniu, w którym było słychać głos dobrze im znany.

Był to pop Anton, stał nad stołem tortur na którym leżał jakiś człowiek i darł się na swoich podwładnych :
- Durnie, z kurwysyny, jak mogliście go zabić, teraz osobiście będę się musiał tłumaczyć przed najwyż... - w tym momencie przerwał bo dostrzegł intruzów.
- Brać ich! - krzyknął piskliwym głosem zdradzającym strach i szybko się schował za stołem tortur.
Momentalnie na szlachciców ruszyła dwójka najemnych wojowników, jednak ich szable nie miały szans z orężem dumnych infamisów.
Bronek wycierając szablę od krwi dopiero teraz miał okazję dokładnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Była to sala tortur, pełna różnego kalibru instrumentariów służących do zadawania bólu. Natomiast Marian pewnym krokiem ruszył do miejsca w którym ukrywał się pop, licząc że podda się ze strachu. Nawet nie wiedział jak się przeliczył, pop wyciągnął nadziak i rzucił się na naszego pijanicę. Z bliska można było dostrzec że pod omoforionem znajduje się solidna stalowa kolczuga, która sprawnie zamortyzowała cios Mariana. Pop skontrował ale, sam jeden był bez żadnych szans przeciwko dwóm wrogom, ponieważ do bitki przyłączył się Bronek.

Szybko obezwładnili duchownego i postanowili poddać go torturom aby wyjawił im informacje na temat tajnego spisku. Lecz on twardo się trzymał i wyzionął ducha, nie dzieląc się z bohaterami swoją wiedzą. Okazało się, że ciało leżące na stole tortur to był Borys - lecz martwy. W jego kieszeni znależli karteczkę z ostatnimi słowami nieszczęśnika:
   "Już nie wytrzymuję tortur, myślę że nie wyjdę stąd żywy, jeżeli ten tekst będzie czytał ktoś dobrego serca, to niech odda mój rodowy pierścień na Kreml, aby moja rodzina się nie żyła w fałszywej nadziei, że żyję i można mi pomóc. Pisząc te słowa połykam pierścień. "
Bronek wprawną ręką i z chirurgiczną precyzją przeciął trzewia Borysa i wydobył sygnet rodowy z dużym klejnotem. Przy zwłokach popa znaleźli pęk kluczy i postanowili uwolnić jeńca z celi, a następnie otworzyli wrota do komnaty duchownego gdzie obok skarbów, leżał krzyż prawosławny, lecz zamiast Chrystusa był tam niedźwiedzi pysk. w tym pomieszczeniu była drabina prowadząca w górę, zwieńczona klapą na suficie. Wybrali tę drogę. Gdy uchylili klapę to znaleźli się na świeżym powietrzu, widzieli już to miejsce. To była owa drewniana altanka z garem z potrawką, a oni wyszli z klapy z podłogi. Do wyjścia dzieliła ich niewielka odległość, lecz jak dostrzegli pełna strażników i spuszczonych ze smyczy wściekłych ogarów.

[Powyższe to raport z sesji prowadzonej przez Kazika. Nie byłem na niej obecny -A.K.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz