niedziela, 25 września 2016

Konkwistadorzy z Vizrington - Wioska na bagnach

autor: Bartek

Mieszkańcy przestworzy. Nieznajomi  w lesie. Prastary gad. Wioska. Nie jest łatwo być wybrańcem. Taniec wokół broni i ubrań. Spotkanie z bogiem. Odejście dżina.


BG
Arya - zagubiona w lesie czarodziejka, cierpi na amnezją (Cza 1); Ania
Belsen - tropiciel, poeta amator (Tr 2); Marcin
Drzewołaz - tajemniczy druid w masce żaby (Drd 7); Kazik
Gromnir - narwany fechmistrz (Brb 8); Piotrek
Kazim - dżin, którego nie da się wypić (Dżin 2); Dybdaz
Lijana - zagubiona w lesie druidka, cierpi na amnezją (Drd 1); Gosia
Rodan - mistrz sztuk walki (Mnch 7); Bartek



Bohaterowie do późnej nocy rozmyślali przy piwie i ciastkach jak wykurzyć Gonzalo z wyspy.  Dopiero na drugi dzień jednak, po przespaniu się z problemem, wpadli na pewien pomysł. Z samego rana udali się do potężnej organizacji, Inkwizycji, chroniącej mieszkańców przed chaosem, złem, sektami i wszelkimi wynaturzeniami jakie roją się nieustannie w ciemnych zaułkach Vizrington. Już nie raz bohaterowie współpracowali z Inkwizycją, więc uważali, że była spora szansa na pomoc w tej trudnej sprawie. Jednak po rozmowie z Wielebnym Joachimem, przewodniczącym Inkwizycji, nieco się rozczarowali. Wielebny, owszem zainteresował się sprawą, usłyszawszy historię o zjedzeniu nimfy żywcem przez nikczemnego czarodzieja, ale organizacja pracowała nad czymś bardzo ważnym i mogła pomóc dopiero za kilka miesięcy. Bohaterowie jednak nie od dzisiaj poszukiwali przygód i nauczeni doświadczeniem, wiedzieli, że jeden plan, to żaden plan.

Od rana mieli już w zanadrzu drugie rozwiązanie. Udali się do pewnej starej wyschniętej studni. Wiedzieli, że na jej dnie mogą zyskać potężnego sojusznika. Po kilku chwilach rozmawiali już z Czarnym Rycerzem w jego mrocznej, podziemnej komnacie. Jednak jego zachowanie diametralnie zmieniło się od ostatniego spotkania bohaterów z czarnym pogromcą demonów. Kiedyś fanatycznie oddany Vornowi, gotowy umrzeć oczyszczając świat z plugastwa, teraz zrezygnowany, znudzony i pijany. Kiedy Rodan i Gromnir myśleli już, że nic z tego nie będzie i muszą szukać pomocy gdzie indziej stało się coś nieoczekiwanego. Belsen, nowy towarzysz wspomnianych awanturników, zrymował przez przypadek kilka słów i Czarny wziął go za poetę. Widząc światełko nadziei, wprawiony szczurołap sklecił naprędce prosty wierszyk. Spodobał się on bardzo wypalonemu rycerzowi. Zerwał się szybko ze swojego tronu, okrzyknął Belsena wspaniałym bardem i zaoferował pomoc.

Towarzysze broni udali się następnie do karczmy by pokrzepić się kawałem krwistego steka gdyż była pora obiadu. Rodan pomiędzy kęsami mięsa, a łykami ciemnego, krasnoludzkiego piwa przeglądał sobie zakupioną jakiś czas temu „Wielką Księgę Zwierząt Dzikich Oraz Bestyj Śmiertelnych” autorstwa niejakiego Graffena z Bladocji. W końcu jego uwagę przykuł kawałek pergaminu, którego prawdopodobnie poprzedni właściciel księgi używał jako zakładki. Była tam wzmianka o pewnym czarze, który mógł okazać się dla bohaterów bardzo pomocny. Czarem tym było pole antymagii, które neguje wszystkie magiczne efekty w swoim zasięgu. Mnichowi zaświeciły się oczy, pokazał świstek pozostałym i powiedział, że trzeba znaleźć maga który by ten czar potrafił wyekstrahować do postaci eliksiru lub innego czarodziejskiego specyfiku. Był jednak pewien problem. Jedyny znaczącej mocy mag w mieście, Godrik, zginął już dobre dwa, trzy tygodnie temu. Jedynym sposobem było poszukanie innego czarodzieja w sąsiednim mieście Lorkington, oddalonym aż dwa tygodnie drogi od Vizrington. Gromnir próbował przekonać Rodana, że dadzą radę pokonać Gonzalo, razem z dwoma ognikami i Czarnym Rycerzem. Mnich jednak dobrze pamiętał mało przyjemną podróż ze świata żyjących do niebiańskich przedsionków i z powrotem. Za nic nie chciał ryzykować przebycia rzeki umarłych po raz kolejny, to też nie dał się namówić. Nie tracąc czasu ekipa poczęła przygotowywać zapasy na drogę i niedługo potem wyruszyła na swych latających wierzchowcach prosto w kierunku Lorkington.

Przez pierwszy tydzień podróży nic szczególnego się nie działo. Pola uprawne, które otaczają miasto ustąpiły na rzecz podmokłych równin, chłopskie chaty rolników zamieniły się w suche polanki rozsiane tu i ówdzie wśród bagien. Siódmego dnia, wieczorem, znużona całodziennym lotem drużyna szukała suchego skrawka terenu, żeby móc w spokoju rozbić obóz i nie mieć rano mokrych portek. Coś dziwnego przykuło jednak ich uwagę.

Oto w oddali, na tle zachodzącego słońca, ich oczom ukazał się wielki stwór, podobny nieco do wyrośniętego, zniekształconego kruka. Pod nim unosiła się krowa, która została na raz przez potwora zjedzona. Bohaterowie nie chcąc mieć do czynienia z tym dziwnym i niebezpiecznym stworem postanowili zmienić kurs i ominąć bestię. Szerokim łukiem okrążyli wielkiego ptaka, który na szczęście ich nie zauważył (albo był już najedzony). Postanowili lecieć dalej, żeby oddalić się od terytorium potwora. Po dwóch godzinach jednak księżyc w pełni oświetlił aż sześć podobnych, wielkich, kruczych sylwetek zmierzających prosto na zmęczonych poszukiwaczy. Szybki manewr obniżenia lotu pozwolił im uniknąć konfrontacji. Bestie przeleciały nad nimi. Jednak co spotkało ich na ziemi było nie mniej intrygujące.

Oto ich oczom ukazały się dwie postacie oraz wielki dwugłowy żółw. Postacie okazały się dwiema półelfkami. Lijana, druidka, oraz Arya, czarodziejka, nie były jednak w stanie przypomnieć sobie co tutaj robią i dokąd zmierzają. Pamiętały tylko to że uwolniły się z sieci wielkiego pająka trzy dni temu, który, jak się okazało, jest kolejnym wynaturzeniem zamieszkującym tutejsze bagniste tereny. Gdy drużyna rozmawiała z napotkanymi elfkami, Rodan zainteresował się ogromnym żółwiem. Wskoczył na jego wielką skorupę i począł ją dokładnie obserwować i opukiwać, w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Nic jednak nie znalazłszy zeskoczył na polankę zastanawiając się jak smakuje zupa z żółwia. Kazim natomiast znając język wodnych stworzeń coś do żółwia zabulgotał, ruszając ustami jak ryba, nic jednak to nie dało. Wielkie zwierzę powoli zanurzyło się pod wodę i odpłynęło.

Półelfki zapytały czy mogłyby podróżować razem z bohaterami. Wszyscy się zgodzili, warto wszakże mieć wśród znajomych maga i kolejnego druida. Ponadto, być może pochodzą one z miasta do którego bohaterowie się udają. Jeśli coś im się po drodze przypomni mogą być przewodniczkami drużyny z Vizrington w obcym mieście. Problem ograniczonego miejsca na latających wierzchowcach został szybko rozwiązany. Druid Drzewołaz podrapał się w brodę, coś tam wymamrotał i w mgnieniu oka przemienił się w jastrzębia.  Cała siódemka wzbiła się w powietrze. Przelecieli tej nocy jeszcze kilka godzin, aby oddalić się od dziwacznych latających bestii. Byli jednak już bardzo zmęczeni i w końcu konieczne było wylądować i przespać się trochę. Kiedy ich stopy dotknęły wreszcie lądu zaczynało już świtać.

Drzewołaz zamieniony w jastrzębia przed wylądowaniem skonfrontował się jeszcze z agresywnym ptakiem tajemniczej rasy Dziubdziub. Swoją drogą nie wiadomo czy to był w ogóle Dziubdziub, bo jego nikt nigdy nie widział i nie wiadomo jak wygląda. Umykając przed ptakiem Drzewołaz próbował schronić się na ramieniu Gromnira lecz ten od razu go zrzucił (kiedyś Gromnir był na zabawie w swojej rodzinnej wiosce i podczas smalenia cholewek do pewnej panny ptak narobił mu na głowę. Stąd ten odruch, wolał nie ryzykować). Belsen wypuścił strzałę w kierunku nadlatującego ptaka. Przeleciała obok, ale skutecznie wystraszyła Dziubdziuba, który wcale mógł Dziubdziubem nie być. Wtedy też skończyły im się wszystkie zapasy żywności (elfki miały jakieś swoje elfickie sucharki, ale jak wiadomo, jeśli nie jest się przywykłym do elfickich sucharów to powodują zatwardzenie).

Nazajutrz rano, gdy bohaterowie się obudzili zaczął doskwierać im głód. W chwilę potem Rodan zauważył możliwość rozwiązania tego problemu. Pod obóz podszedł w nocy kolejny wielki, dwugłowy żółw, podobnych rozmiarów co poprzedni. Mnich zawołał Gromnira, wskazał tylko na żółwia, a ten od razu zrozumiał co chciał od niego kompan. Głodni rozumieją się bez słów. Wojownik zachrzęścił zbroją wyciągnął miecz i jednym szybkim ruchem odciął jedną z głów żółwiowi. Wtem żółw wykrzyknął w ludzkim języku, żeby darować mu życie. Rodan chcąc skrócić męki zwierzęcia przymierzał się, by zadać mu ostateczny cios, lecz Arya nie chciała na to pozwolić, mówiąc, że skoro żółw mówi, nie jest zwierzęciem, tylko istotą posiadającą samoświadomość, więc nie można go zjeść. Rodan, nieco poirytowany, dał za wygraną. Arya opatrzyła ranę żółwia bandażami, które na pewno musiały być nasączone jakąś magią, ponieważ żółw po chwili wstał i czym prędzej zniknął w błotnistym bajorku. Rodan w między czasie rzucił odciętą głowę gada w kierunku wielkich kotów, Krzysztofa i Eustachego Rylskiego, które złapały ją zanim spadła na ziemię, rozerwały na dwie części i pochłonęły w mgnieniu oka.

Tego ranka brzuchy bohaterów zastały jednak napełnione. Tropiciel Belsen udał się na polowanie w towarzystwie pum i w godzinę ustrzelił siedem ptaków, po jednym dla każdego, po czym zrobił z nich świetny gulasz w garnku, który zakupił w mieście. Nie dość, że tropiciel z niego przedni to jeszcze kucharz i poeta. Kiedy drużyna szykowała się do drogi, Drzewołaz spakowawszy wszystkie swoje rzeczy szybciej, postanowił zaczekać w powietrzu w postaci jastrzębia. Nie był w przestworzach długo. Nim Gromnir przywiązał do siebie ostatnie stalowe płyty swojej zbroi, a Belsen wymył swój garnuszek, Drzewołaz był już na dole z bardzo ciekawą informacją. Nieopodal ich obozu zauważył niedużą wioskę. Zdążył przylecieć do niej i zobaczyć kto w niej mieszka. Wśród zwykłych wieśniaków wyróżniali się ludzie noszący białe, długie szaty. Na środku wioski leżało truchło potwora, takiego samego, którego bohaterowie spotkali w powietrzu. W największej chacie natomiast, na ołtarzu leżała wielka oślizgła larwa. Bohaterowie postanowili udać się do wioski. Możliwe było bowiem, że spotkają tam maga na tyle doświadczonego, że byłby w stanie uwarzyć dla nich antymagiczną miksturę. Żeby nie wywoływać wilka z lasu wszyscy zgodnie uznali, że elfki na złotym, latającym golemie w kształcie ptaka zostaną w powietrzu (wszak okazja czyni złodzieja, a wielki ptak zrobiony w całości ze złota i klejnotów, który wylądowałby na środku biednej wioseczki to okazja nie byle jaka).  Miały obserwować sytuację i w razie niebezpieczeństwa pomóc pozostałym, lub po prostu przylecieć jak ludzie w wiosce okażą się przyjaźni. Aby nie przestraszyć wieśniaków niespodziewanym najściem z powietrza pozostali weszli do wioski na własnych nogach.

Zdziwili się bardzo, gdy każdy w wiosce upadłszy na kolana bił pokłony Gromnirowi, który szedł jako pierwszy. Jak się zaraz okazało wzięli Gromnira za swojego mitycznego wybawcę, który miał zginąć, złożony jako ofiara dla ich boga, by ten ochronił wioskę przed latającymi potworami o kruczych dziobach. Nim to jednak nastąpi Gromnir miał nad wszystkimi władzę praktycznie absolutną. Był dla nich bogiem w ludzkim ciele. Zamierzał to wykorzystać w bardzo konkretny sposób. Jego pierwszy rozkaz polegał na rozbrojeniu wszystkich w wiosce. Mieli rozebrać się do naga, wszystkie rzeczy i broń rzucić na jedną stertę i wokół niej tańczyć. Należy wspomnieć, iż drużyna z Vizrington lubi robić sobie nawzajem małe psikusy. Małe, lecz w stylu poszukiwaczy przygód. Gromnirowi w pewnym momencie zaświeciły się oczy, a na jego zakutej w hełm twarzy wymalował się wredny uśmieszek. Powiedział do wieśniaków, że ten komu uda się zgwałcić Kazima zasiądzie po jego prawicy na tronie chwały.

Z przerażeniem w oczach Kazim wyciągnął miecz widząc kilku nagich napaleńców idących w jego kierunku, by zabrać cnotę dżinowi. Wywiązała się bójka, w której oprócz Kazima, brał też z dystansu udział Belsen, chcąc pomóc nieszczęśnikowi obronić jego godność. Korzystając z zamieszania Drzewołaz i Rodan postanowili dokładniej zlustrować największą chatę, w której znajdowała się wielka larwa. Jak się okazało, dla wieśniaków właśnie ten potwór był bogiem i Gromnir miał zostać przez niego pożarty. Druid wleciał do środka i zobaczył, że wewnątrz, oprócz potwora jest jeszcze trzech kapłanów. Nie zastanawiając się długo podleciał do larwy i złapał w szpony małego robaka, którymi wielki robal był obrośnięty. Gdy tylko wyrwał małą larwę, z rany trysnęła w jego kierunku zielona posoka, jak się chwilę potem okazało, silnie żrąca. Ranny Drzewołaz zamienił się w ludzką postać, runął na ziemię i stracił przytomność. W tym momencie Rodan wszedł do chaty. Widząc leżącego kompana, przeciągnął go na zewnątrz, oraz sprawdził poziom inteligencji obleśnej istoty leżącej na ołtarzu. Okazała się bardzo inteligenta, myślała też w zupełnie innych kategoriach niż ludzkie. Mnich poczuł ból w głowie, a gęsta krew zaczęła wyciekać mu z nosa. Natychmiast przerwał mentalne połączenie z potworem. 

Kapłani o dziwo nie reagowali. Mnich grzebiąc w plecaku szukał czegoś tłustego co mogłoby złagodzić poparzenia od kwasu. Jedyne co znalazł to trzy plastry lekko zjełczałego sera. Natarł nimi druida i zrobił okład, który przywrócił zmysły poparzonemu drużynnikowi. Nie wiadomo jednak, czy stało się to za sprawą leczących właściwości starej goudy czy z powodu nie do końca przyjemnego zapachu jaki wydzielała. W międzyczasie bójka nadal trwała. Kazim bronił się zaciekle jak lew. Widząc posłuch jaki mają wieśniacy u Gromnira, Rodan powiedział do barbarzyńcy, żeby kazał im wyjść z wioski, a wtedy, będzie można spalić chatę z wielkim robakiem i zabrać kosztowności, które leżały obok niego. Belsen rozwinął pomysł i dodał, żeby poszli pościć, aby Gromnir w spokoju mógł złożyć się w ofierze. Wojownik przekazał swoją wolę wieśniakom. Wszyscy zaczęli posłusznie kierować się ku wyjściu z wioski. Po chwili osada była opustoszała. Elfki przeszukały wszystkie chaty i zabrały z nich zapasy żywności na kolejny tydzień podróży. Gdy pozostali weszli do największej chaty zauważyli, że trzech kapłanów nie opuściło wioski z innymi. Rodan rozkazał im aby udali się pościć, lecz oni zignorowali to i udali się do innego pomieszczenia. Nim zamknęli drzwi mistrz sztuk walki po raz kolejny użył amuletu. Dowiedział się, że kapłani wiedzą, że Gromnir to nie żadne wcielenie boskie tylko zwykły człowiek z krwi i kości. Sekundę potem do jego głowy po raz kolejny dostały się myśli istoty z ołtarza. Ból tym razem był silniejszy, a do ust Rodana ściekła lepka krew pozostawiając po sobie metaliczny posmak. Wychodząc w pośpiechu z chaty owinął szmatą bełt, podpalił go i wystrzelił w kierunku wielkiej larwy. Następnie Gromnir wskoczył na Eustachego Rylskiego, Rodan natomiast, trzymając pochodnię, wzbił się razem w Aryą w górę na Krzysztofie.

Próby podpalenia chaty były jednak nieudane. Wioska znajdowała się na podmokłym terenie,  wszystko było zawilgocone. Gdy pumy z pasażerami latały nad chatą Drzewołaz uniósł ręce i wypowiedział tylko jemu i jemu podobnym zrozumiałe słowa. Sekundę po tym dało się słyszeć głośny wybuch wewnątrz chaty. Wielka kula ognia ugodziła larwę i wypaliła sporą dziurę w dachu. Płomienie trwały jednak zbyt krótko, żeby podpalić mokrą strzechę. Bohaterowie będący w powietrzu zauważyli jednak że ołtarz jest pusty, a obok niego zionie wielka dziura wykopana przez potwora. Gromnir korzystając z okazji wleciał, przez otwór w dachu i spróbował dobrać się do kosztowności na ołtarzu. Nagle jego i Eustachego ugodziła błyskawica. Oboje padli na ziemię w drgawkach. Nie stracili jednak przytomności. Rodan i Arya domyślając się, iż była to pułapka złapali gołębia i rzucili go przez dziurę w dachu na ołtarz. Nic się nie stało. Wlecieli więc do środka, myśląc, że będzie można bez przeszkód zabrać skarby. Jednak jak tylko wylądowali, kolejny piorun wyszedł z dziury zrobionej przez potwora i ugodził w mającego tego dnia wielkiego pecha Kazima, który wraz z Belsenem, Lijaną i Drzewołazem weszli właśnie do chaty. Dżin padł na ziemię umierający. W tej samej chwili Rodan i Gromnir pchnęli kamienny ołtarz i przewrócili go zamykając otwór z wielką larwą w środku. Następnie mnich wlał ostrożnie leczącą miksturę do ust Kazima, przywracając mu zmysły. Pozostali naprędce zbierali kosztowności. Nim Kazim doszedł do siebie Rodan wziął część łupu dżina jako zapłatę za zużyty eliksir, których zapasy kurczyły się w niepokojącym tempie. Słysząc jak potwór kopie tunel pod ich stopami aby wydostać się na powierzchnię czym prędzej wskoczyli na latające wierzchowce by odlecieć. Drzewołaz tym razem zamienił się w małego, czarnego jak smoła nietoperza. Nie było to jednak konieczne, ponieważ Kazim zaskoczył wszystkich i rzekł, że wraca do Vizrington piechotą. Nic nie dały argumenty pozostałych, że będzie szedł po bagnach przez trzy tygodnie nim ujrzy bramy miasta, a i tak, podróżując samotnie, nie przeżyje nawet kilku dni.  Może przestraszył się okropieństw które bohaterowie spotkali po drodze? Może ugodzony piorunem postradał zmysły? A może obraził się na Gromnira za jego żarcik? Bohaterowie głowili się nad tymi pytaniami lecąc w przestworzach przez kilka minut. Nie mogąc znaleźć wytłumaczenia dali sobie z nimi spokój i, by umilić sobie czas, zanucili piosenkę niejakiego Trumana, bardzika z Vizrington, którego ballady słyszeli już nie raz przesiadując w miejskich knajpach.


Po kilku godzinach lotu zauważyli trzy śpiące ogry na polance. Bohaterowie rozważali czy by nie podkraść się do ich obozu i przywłaszczyć jakieś kosztowności, które ogry zapewne również ukradły (według niektórych okradzenie złodzieja to nie kradzież). Drzewołaz jako nietoperz podleciał do ogrów, lecz zobaczywszy, że mają oni tylko kilka złotych monet dali sobie z nimi spokój i polecieli dalej. Wieczorem znaleźli suchą polankę z kilkoma drzewami, nadającą się idealnie na nocny obóz. Ustalili kolejność wart, zjedli obfitą kolację i zaczęli udawać się na spoczynek. Lijana i Arya wdrapały się na drzewo i rozwiesiły hamaki.  Drzewołaz nadal jako nietoperz zawisł głową w dół tuż obok półelfek. Pozostali rozłożyli swoje posłania na ziemi i po dniu pełnym wrażeń szybko zasnęli.  Rodan natomiast, pełniący pierwszą wartę stanął na głowie i zaczął medytować, by pozbyć się bólu głowy, który męczył go odkąd  próbował czytać myśli wielkiej białej larwy.  Nie minęła jednak nawet godzina, gdy kilka metrów nad medytującym mnichem coś uderzyło bezszelestnie śpiącego nietoperza, budząc go ze snu…

OKIEM MISTRZA GRY
  • Przygoda została rozegrana w czasie dwóch sesji. Pierwsza była odbyła się u Piotrka, druga u Ani.
  • Obie sesje były w całości improwizowane. Nie przygotowałem wcześniej żadnego scenariusza, mapy itd.
  • To pierwsza sesja jaką prowadziłem, na której pojawiło się siedmiu graczy. To również pierwsza prowadzona przeze mnie sesja, na której pojawiły się dwie dziewczyny.
  • O czym zapomniałem: każdego dnia lotu na pumach jest 5% na to, że pumie pęknie kręgosłup. Z siodłem ortopedycznym kupionym przez Rodana prawdopodobieństwo zmniejsza się do 4%.
  • Za tę sesję gracze zdobyli 600 PD (chyba).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz